Nawet żeby przebiec maraton trzeba wykonać pierwszy krok.
Na początku 2013 roku, po 24 latach przerwy, postanowiłem wrócić do amatorskiego biegania na średnich dystansach.
Pierwszy udział w zawodach na 10km w Stargardzie szybko sprowadził mnie jednak na ziemię. Wówczas dotarło do mnie, że 10 km to aż dziesięć tysięcy metrów. Pomimo tego udało mi się ukończyć bieg w czasie 49 minut. Do tej pory nie pamiętam jednak, czy bieg składał się z trzech, czy pięciu okrążeń…
To nienajlepsze doświadczenie nie zniechęciło natomiast mnie do uczestnictwa w kolejnych biegach. Wręcz przeciwnie!
Punktem zwrotnym w moim nastawieniu do treningu biegowego była luźna rozmowa z kolegami w trakcie jednego z letnich z treningów. Pamiętam jak dziś, że wówczas moja deklaracja chęci przebiegnięcia maratonu na jesień została wyśmiana przez wymienionych.
Wynikiem szydery moich kolegów była moja decyzja przebiegnięcia pierwszego maratonu w Poznaniu.
W pocie czoła przygotowywałem się do startu na królewskim dystansie 42 kilometrów i 195 metrów. 13 listopada 2013 wystartowałem w Poznaniu. Przez większą część biegu opiekował się mną kolega Radek, który zainspirował mnie bieganiem. W pewnym momencie, około 28 kilometra, dusza wojownika wzięła górę. Kolega Radek stwierdził, że lepiej będzie jak dalej pobiegnę sam. A ja tylko na to czekałem. Nie czułem zmęczenia, tylko szczęście. Mijanie kolejnych biegaczy sprawiało mi ogromną frajdę. Cały czas jednak w głowie miałem słowa bardziej doświadczonych kolegów. Ostrzegali mnie przed podbiegami, spadkiem formy około 30 kilometra. Osobiście nie doświadczyłem tych zjawisk.
Swój pierwszy maraton ukończyłem w czasie trzech godzin, czterdziestu jeden minut i dziesięciu sekund (03: 41: 10). W debiucie wyprzedziłem Radka, któremu niestety odnowiła się kontuzja oraz kolegę Szczupaka.
Po tym biegu jak nigdy smakowały mi rodzynki lepiej od marcepanów :)